W
życiu nie wszystko układa się po naszej myśli. Mamy szczęście, które wydaje się
być wieczne, jednak jedna, na pozór nic nieznacząca chwila może zmienić cały
nasz świat. Sprawić, że wszystko, co do
tej pory zbudowaliśmy, legnie w gruzach. Jedni od razu starają się naprawić
zniszczenia, zacząć od nowa, lecz nie wszyscy. Dla innych czas się zatrzymał i
nie potrafią żyć dalej. Potrzebują osoby, która pokaże im jak to zrobić oraz
wyznaczy nowe cele.
Swój
stary pamiętnik czytałam do trzeciej w nocy. Dopiero teraz, gdy to zrobiłam,
uświadomiłam sobie jak bardzo się zmieniłam. Kiedyś byłam inną osobą. Wiecznie
uśmiechniętą, roztrzepaną, mającą pasję i przyjaciół nastolatką, która kocha
życie. A teraz? Wszystko jest inne, a przede wszystkim ja. Mój zapał i radość zniknęły po wypadku. Już
nie miałam kontaktu z przyjaciółmi, a bynajmniej ludźmi, którzy niegdyś nimi
byli. Nie mam pojęcia czy o mnie jeszcze pamiętają. Nawet nie miałabym im tego
za złe. Na początku przychodzili, a ja nie chciałam się spotkać. Bałam się
pokazać w takim stanie. Dziś tego żałuję i ponoszę konsekwencje swoich wyborów.
Samotność jest koszmarem, który chciałabym przerwać, lecz nie potrafię, nie
wiem jak to zrobić.
- O czym tak myślisz
Ronnie? – moje rozmyślania przerwał tato. Popatrzyłam na niego, przez chwilę
nic nie mówiąc.
- O życiu –
odpowiedziałam, wzruszając delikatnie ramionami. Mój wzrok przykuły zdjęcia
stojące nad kominkiem. Prawie wszystkie zrobiłam ja. Uwielbiałam fotografię. To
była pasja, z którą wiązałam przyszłość. Jednak teraz już nie wiem co nią
będzie. Lustrzanka leżała gdzieś w kącie i się kurzyła. By móc robić dobre
zdjęcia musiałabym być w pełni sprawna, a nie jestem. Westchnęłam, opierając
głowę, na dłoni.
- Coś się stało córciu?
– nie odpowiedziałam, tylko pokręciłam przecząco głową i udałam się do swojego
pokoju. Sama nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Odkąd przeczytałam ten
pamiętnik wszystko zaczęło do mnie wracać, wszystko o czym chciałam zapomnieć.
A jedyne co bym chciała to szczęście. Chciałabym uśmiechać się beztrosko oraz
cieszyć życiem. Czy to aż tak wiele?
Dziś
miał przyjechać do mnie ktoś z fundacji. Nie wiem dlaczego mama wciąż upiera
się przy spotkaniach z nimi. W ostatnim czasie rozmawiałam już z kilkoma
psychologami, ale oni tak naprawdę nic nie rozumieją. Skąd mogą wiedzieć co
czuję? Przecież są zdrowi.
- Ronnie masz gościa –
powiedziała rodzicielka, wchodząc do pokoju.
- Jak co tydzień –
mruknęłam, obracając się w ich stronę. W moją stronę zmierzała moja nowa
lekarka, która odwiedza mnie dziś zaledwie drugi raz. Jednak tym razem
prowadziła dziewczynę na wózku.
- Dzień dobry –
rzuciłam obojętnie.
- Witaj Veronica. Wiem,
że rozmowy z psychologami nie przynoszą efektów, więc postanowiłam przywieźć ze
sobą Sophie. Mam nadzieję, że ona choć trochę pomoże ci spojrzeć na świat
inaczej. Teraz zostawię was same. Porozmawiajcie, a ja wrócę za dwie godziny –
powiedziała, zostawiła dziewczynę i wyszła. Przez chwilę w pomieszczeniu
panowała cisza.
- Jestem Sophie Smith –
przedstawiła się, zbliżając do mnie oraz wyciągając rękę. Uśmiech na jej
twarzy… To mnie zdziwiło i poczułam zazdrość. Umie cieszyć się
pomimo tego jaka jest. Uścisnęłam lekko jej dłoń.
- Veronica Monrose –
szepnęłam. Była to nowa sytuacja, w której czułam się dziwnie. Pierwszy raz
miałam styczność z osobą, która jest sparaliżowana podobnie jak ja. – Ja to się
stało, że ty… no wiesz. – mruknęłam. Nie potrafiłam o tym rozmawiać.
- Że jestem
niepełnosprawna? – spytała, a ja kiwnęłam głową – Trzy lata temu w moim domu
był pożar. Próbowałam uciec, przewróciłam się i straciłam przytomność. Zawalił
się sufit, przygniatając mi nogi. Jakimś cudem mnie stamtąd wyciągnęli, ale mój
młodszy braciszek nie przeżył. Miał zaledwie dwa latka – zawiesiła głos,
walcząc ze łzami, które zebrały się w jej oczach – ale ja żyję. Nie mogłam się
z tym pogodzić. Dalsze życie wydawało się swego rodzaju karą. Jednak poznałam
ludzi, takich jak my teraz, niepełnosprawnych. Oni mi pomogli, dzięki nim
zrozumiałam, że kalectwo to nie koniec świata i można z nim normalnie
funkcjonować. Mimo to cieszyć się życiem. – powiedziała patrząc na mnie
uważnie, po czy się zaśmiała – No uśmiechnij się – rzuciła wesoło, a kąciki
moich ust uniosły się ku górze. – Widzisz? To nie takie trudne – mrugnęła do
mnie okiem, na zachichotałam.
Po
dwugodzinnej rozmowie do pokoju przyszła pani psycholog, mówiąc, że mamy się
pożegnać, gdyż na nią i Sophie już czas, po czym wyszła.
- Ronnie jesteś świetną
dziewczyną, tylko brak ci wiary w siebie. Jutro jadę na koncert, jeśli chcesz
możesz jechać ze mną. Miał być ze mną mój tato, ale nie może zerwać się z
pracy. Mam nadzieję, że się zgodzisz. – powiedziała, trzymając swoje dłonie na
moich. Westchnęłam, zastanawiając się nad propozycją.
- Zgoda – mruknęłam bez
przekonania.
- Zobaczysz, nie
będziesz tego żałować. Do jutra, przyjadę po ciebie o osiemnastej. Pa –
powiedziała oraz skierowała się w kierunku wyjścia.
- Pa – powiedziałam
cicho, myśląc nad tym czy słusznie postąpiłam zgadzając się na ten koncert.
Panna Smith w pewien sposób mnie podbudowała oraz udzieliła wielu rad, jednak
wciąż nie wiedziałam czy dam radę po roku wyjść z cienia i zacząć cieszyć się
życiem. Jak na razie to mnie przerastało, ale z jej pomocą mogłam tego dokonać.