czwartek, 1 listopada 2012

Rozdział II


W życiu nie wszystko układa się po naszej myśli. Mamy szczęście, które wydaje się być wieczne, jednak jedna, na pozór nic nieznacząca chwila może zmienić cały nasz świat.  Sprawić, że wszystko, co do tej pory zbudowaliśmy, legnie w gruzach. Jedni od razu starają się naprawić zniszczenia, zacząć od nowa, lecz nie wszyscy. Dla innych czas się zatrzymał i nie potrafią żyć dalej. Potrzebują osoby, która pokaże im jak to zrobić oraz wyznaczy nowe cele.
Swój stary pamiętnik czytałam do trzeciej w nocy. Dopiero teraz, gdy to zrobiłam, uświadomiłam sobie jak bardzo się zmieniłam. Kiedyś byłam inną osobą. Wiecznie uśmiechniętą, roztrzepaną, mającą pasję i przyjaciół nastolatką, która kocha życie. A teraz? Wszystko jest inne, a przede wszystkim ja.  Mój zapał i radość zniknęły po wypadku. Już nie miałam kontaktu z przyjaciółmi, a bynajmniej ludźmi, którzy niegdyś nimi byli. Nie mam pojęcia czy o mnie jeszcze pamiętają. Nawet nie miałabym im tego za złe. Na początku przychodzili, a ja nie chciałam się spotkać. Bałam się pokazać w takim stanie. Dziś tego żałuję i ponoszę konsekwencje swoich wyborów. Samotność jest koszmarem, który chciałabym przerwać, lecz nie potrafię, nie wiem jak to zrobić.
- O czym tak myślisz Ronnie? – moje rozmyślania przerwał tato. Popatrzyłam na niego, przez chwilę nic nie mówiąc.
- O życiu – odpowiedziałam, wzruszając delikatnie ramionami. Mój wzrok przykuły zdjęcia stojące nad kominkiem. Prawie wszystkie zrobiłam ja. Uwielbiałam fotografię. To była pasja, z którą wiązałam przyszłość. Jednak teraz już nie wiem co nią będzie. Lustrzanka leżała gdzieś w kącie i się kurzyła. By móc robić dobre zdjęcia musiałabym być w pełni sprawna, a nie jestem. Westchnęłam, opierając głowę, na dłoni.
- Coś się stało córciu? – nie odpowiedziałam, tylko pokręciłam przecząco głową i udałam się do swojego pokoju. Sama nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Odkąd przeczytałam ten pamiętnik wszystko zaczęło do mnie wracać, wszystko o czym chciałam zapomnieć. A jedyne co bym chciała to szczęście. Chciałabym uśmiechać się beztrosko oraz cieszyć życiem. Czy to aż tak wiele?
Dziś miał przyjechać do mnie ktoś z fundacji. Nie wiem dlaczego mama wciąż upiera się przy spotkaniach z nimi. W ostatnim czasie rozmawiałam już z kilkoma psychologami, ale oni tak naprawdę nic nie rozumieją. Skąd mogą wiedzieć co czuję? Przecież są zdrowi.
- Ronnie masz gościa – powiedziała rodzicielka, wchodząc do pokoju.
- Jak co tydzień – mruknęłam, obracając się w ich stronę. W moją stronę zmierzała moja nowa lekarka, która odwiedza mnie dziś zaledwie drugi raz. Jednak tym razem prowadziła dziewczynę na wózku.
- Dzień dobry – rzuciłam obojętnie.
- Witaj Veronica. Wiem, że rozmowy z psychologami nie przynoszą efektów, więc postanowiłam przywieźć ze sobą Sophie. Mam nadzieję, że ona choć trochę pomoże ci spojrzeć na świat inaczej. Teraz zostawię was same. Porozmawiajcie, a ja wrócę za dwie godziny – powiedziała, zostawiła dziewczynę i wyszła. Przez chwilę w pomieszczeniu panowała cisza.
- Jestem Sophie Smith – przedstawiła się, zbliżając do mnie oraz wyciągając rękę. Uśmiech na jej twarzy… To mnie zdziwiło i poczułam zazdrość. Umie cieszyć się pomimo tego jaka jest. Uścisnęłam lekko jej dłoń.
- Veronica Monrose – szepnęłam. Była to nowa sytuacja, w której czułam się dziwnie. Pierwszy raz miałam styczność z osobą, która jest sparaliżowana podobnie jak ja. – Ja to się stało, że ty… no wiesz. – mruknęłam. Nie potrafiłam o tym rozmawiać.
- Że jestem niepełnosprawna? – spytała, a ja kiwnęłam głową – Trzy lata temu w moim domu był pożar. Próbowałam uciec, przewróciłam się i straciłam przytomność. Zawalił się sufit, przygniatając mi nogi. Jakimś cudem mnie stamtąd wyciągnęli, ale mój młodszy braciszek nie przeżył. Miał zaledwie dwa latka – zawiesiła głos, walcząc ze łzami, które zebrały się w jej oczach – ale ja żyję. Nie mogłam się z tym pogodzić. Dalsze życie wydawało się swego rodzaju karą. Jednak poznałam ludzi, takich jak my teraz, niepełnosprawnych. Oni mi pomogli, dzięki nim zrozumiałam, że kalectwo to nie koniec świata i można z nim normalnie funkcjonować. Mimo to cieszyć się życiem. – powiedziała patrząc na mnie uważnie, po czy się zaśmiała – No uśmiechnij się – rzuciła wesoło, a kąciki moich ust uniosły się ku górze. – Widzisz? To nie takie trudne – mrugnęła do mnie okiem, na zachichotałam.
Po dwugodzinnej rozmowie do pokoju przyszła pani psycholog, mówiąc, że mamy się pożegnać, gdyż na nią i Sophie już czas, po czym wyszła.
- Ronnie jesteś świetną dziewczyną, tylko brak ci wiary w siebie. Jutro jadę na koncert, jeśli chcesz możesz jechać ze mną. Miał być ze mną mój tato, ale nie może zerwać się z pracy. Mam nadzieję, że się zgodzisz. – powiedziała, trzymając swoje dłonie na moich. Westchnęłam, zastanawiając się nad propozycją.
- Zgoda – mruknęłam bez przekonania.
- Zobaczysz, nie będziesz tego żałować. Do jutra, przyjadę po ciebie o osiemnastej. Pa – powiedziała oraz skierowała się w kierunku wyjścia.
- Pa – powiedziałam cicho, myśląc nad tym czy słusznie postąpiłam zgadzając się na ten koncert. Panna Smith w pewien sposób mnie podbudowała oraz udzieliła wielu rad, jednak wciąż nie wiedziałam czy dam radę po roku wyjść z cienia i zacząć cieszyć się życiem. Jak na razie to mnie przerastało, ale z jej pomocą mogłam tego dokonać.